Z muzykami formacji A.P.A.M.A.U. spotkałem się w gościnnych murach wrocławskiego klubu bilardowego Spider (mieszczącego się w tzw. blaszaku przy ul. Komandorskiej 147). Leniwe środowe popołudnie upłynęło nam na rozmowie o muzyce, nowych mediach, żywym tetrisie i motoryzacji...
Moja Stodoła: Ani piękni, ani młodzi, ani utalentowani. Jacy zatem?
Witek [Abramowicz – perkusja]: wydaje mi się, że spontaniczni. To jest to, co dla mnie jest takie znamienne. Na próbach to widać, po tym jak gramy. Ostatnio jak mieliśmy koncert chłopaki zdziwili się, że kawałek jaki mieliśmy już ograny, grałem zupełnie inaczej. Robiłem to zresztą specjalnie, no bo sobie myślę: kurde, nudne jest granie takiej samej koncepcji. Ostatnio doszliśmy też do wniosku, że ja kawałka "Won't Stop" nigdy nie zagrałem tak samo.
Jacek [Fabianowicz - wokal]: Mimo, że chciałeś...
Witek: Mimo, że chciałem, mimo że chciałbym się nauczyć tego, to jakoś tak mnie porywa, że sobie freestyle'uję czasami... Nierówno, ale jest zabawa.
Jacek: Myślę, że z nazwy wynika też, że jesteśmy samokrytyczni jeżeli chodzi o podejście do siebie. O muzykę, którą robimy. Staramy się nie wypuszczać czegoś, co nam się nie podoba i siedzimy nad materiałem tak długo, aż się do tego przekonamy. Niektórzy się jeszcze nie przekonali do naszych wszystkich kawałków, ale pracujemy nad tym.
MS: Opowiedzcie o początkach Waszego zespołu. Jak się poznaliście i co zadecydowało o tym, że postanowiliście wspólnie grać?
Witek: Cała ta zabawa była budowana przez Jacka. Na początku była nazwa: A.P.A.M.A.U. Założyliśmy najpierw grupę, właściwie to Jacek założył grupę: Ani piękni, ani młodzi, ani utalentowani. Bardziej tak dla jaj. Była to grupa mailingowa, dyskusyjna, gdzie wymienialiśmy się pomysłami. Padła propozycja: chodźcie zbierzemy się i będziemy razem grali w zespole. Poznaliśmy się. Jacek tak naprawdę zebrał ludzi, których poznał w organizacjach studenckich na naszym Uniwersytecie Ekonomicznym [we Wrocławiu]. To był na początku: Mufasa - Paweł Kowalski, który już teraz z nami nie gra, Bartek na basie, Dawid na gitarze, no i ja ponieważ grałem na perkusji. Na początku to było coś na zasadzie: kto gra na takim instrumencie jakiego potrzebujemy. Nie kto dobrze gra, ale kto umie grać. Nawet wokal... Potem były jakieś nasze inne sprawy, nie traktowaliśmy tego projektu poważnie. Były przetasowania typu: ktoś gdzieś wyjechał na wakacje. W międzyczasie Grzesiu wskoczył z gitarą solową, też bardziej na zasadzie: a gdzieś tam kiedyś grałem, spróbujmy więc razem - zresztą ciekawi mnie samego, jakie były na początku oczekiwania Grzesia. I to zagrało. Był taki konflikt troszkę, trzech gitar. Pierwszy koncert w Eterze miał charakter eksperymentalny. Mieliśmy trzy gitary, bas, perkusję. Sześć osób, podobne instrumenty i ciężko nam się było zgrać. No ale wydaje mi się, że teraz już krystalizujemy role w zespole.
MS: Zaczęliście "z wysokiego C". Pierwszy koncert - i od razu w dużym klubie (Eter) przy licznej publiczności. Nieczęsto się to przytrafia debiutantom.
Grzesiek [Bandurowski – gitara prowadząca]: Ogólnie to wyglądało to w ten sposób, że rzeczywiście tak jak Wiciu wspomniał, wszyscy udzielaliśmy się na studiach w organizacjach i mieliśmy jakieś znajomości. Znaliśmy ludzi, którzy organizują życie studenckie, takie typowo rozrywkowe na uczelni. Wystąpiliśmy w Eterze podczas imprezy uczelnianej - UE Party, którą organizował nasz dobry kumpel Śruba [Paweł Wierzbicki]. No i zaproponował, że możemy tam wystąpić. Dowiedział się, że robimy sobie próby, że gramy znane utwory - wtedy graliśmy tylko covery. Bardziej na zasadzie wakacyjnej przygody. Stwierdziliśmy, że to super pomysł. Czemu nie wystąpić? To był taki fajny zbieg okoliczności, ponieważ Eter został otwarty trzy dni wcześniej. Był duży popyt na to żeby zobaczyć co to za miejsce itd. Nie dość, że Śruba zrobił super promocję całego wydarzenia, to jeszcze była to pierwsza impreza akademicka w roku. Przyszło bardzo dużo ludzi z uczelni, dużo ludzi z miasta, żeby zobaczyć nowe miejsce na imprezowej mapie Wrocławia. Klub był pełen, a przed wejściem do niego było ponad 500 osób, które czekały na to aż w środku „zwolni się miejsce”. Tam było jakieś 2 500 osób. Co też zabawne - nie mieliśmy wtedy jeszcze swojego sprzętu i do godziny 16 tego samego dnia praktycznie nie wiedzieliśmy czy tam zagramy. Jak tylko Śruba zadzwonił: "Ok, mamy sprzęt, przyjeżdżajcie już teraz na próbę" to zabraliśmy się do klubu i oddaliśmy się temu szaleństwu. To wszystko było totalnie spontaniczne, chociaż oczywiście mieliśmy ograne na próbach pięć coverów, które potem zagraliśmy. Jak się okazało, że jest pełen klub, milion ludzi - trochę się przeraziliśmy. Mieliśmy występować po północy. Nie wiedzieliśmy czego oczekiwać - no bo impreza klubowa. Gdzieś tam leci jakaś Rihanna czy Lady Gaga w tle, a my zaraz zaczniemy grać klasyki rocka. Nie wiedzieliśmy jak to zostanie odebrane. Jednak jak widać na video, które mamy zamieszczone na YouTubie - to po prostu było totalne szaleństwo, co nas bardzo zaskoczyło.
MS: Pora na schematyczne pytanie - jak powstają Wasze piosenki? Tworzycie zespołowo czy może są w Waszym składzie jacyś monopoliści?
Jacek: Zaczęło się chyba od tego, że to Grzesiu miał monopol na piosenki. Bo "Won't Stop" wzięło się od jego riffu, a i „Get Some” oraz „Somehow” to jego kompozycje. Ale później to się zmieniło i teraz mamy pełną dywersyfikację twórców - już chyba każdy podał swój pomysł. Ktoś przynosi pomysł na riff, na część utworu, na strukturę piosenki. Później w zależności od tego czy to się podoba reszcie, dogrywamy kolejne elementy. Ja daję linię melodyczną. Teksty oczywiście powstają na ostatnią chwilę. Tuż przed koncertem. Są dopasowane do linii melodycznej i to jest ich niewątpliwa zaleta [śmiech]. Natomiast, trzeba też przyznać, że jeśli utwór komuś z nas bardzo by się nie podobał, to byśmy go nie grali. Musi być mniejsza lub większa akceptacja ze strony każdego członka zespołu. Trzeba powiedzieć więc, że nasze utwory powstają wspólnym wysiłkiem.
fot. z archiwum zespołu |
MS: Czy to oznacza, że w Waszym zespole panuje pełna demokracja?
Jacek: Nie można mówić o demokracji. Musi być zgodność. Jeżeli ktoś czułby się bardzo niekomfortowo grając jakiś kawałek – to skoro jesteśmy zespołem, a nie grupą indywidualistów - nie gralibyśmy tego. Nie każdy jest zachwycony tym co gramy. Jeden lubi jeden utwór bardziej, a drugi troszkę mniej. Gdyby ktoś był jednak kompletnie na nie, to nie gralibyśmy tego kawałka. To jest bardziej zasada znana z historii - niekoniecznie szczęśliwej - w naszym zespole panuje liberum veto [śmiech].
MS: Przyznajecie się do inspiracji muzyką m.in. Pearl Jam, Foo Fighters oraz Audioslave. A co ze sceną krajową? Czy jacyś rodzimi wykonawcy mieli (lub mają) wpływ na to co i jak gracie?
Bartek [Bieda – gitara basowa]: Z rodzimych to chyba najbardziej Coma. Ostatnio zrobiliśmy nawet ich cover. Chyba ja tutaj jestem największym fanem polskiej muzyki. Reszta zespołu faktycznie inspiruje się artystami zagranicznymi. Każdy z nas na dobrą sprawę słucha czegoś innego np. Jacek bardzo lubi muzykę amerykańską. Coś takiego jak Pearl Jam czy Queens Of The Stone Age. A np. Grzesiu bardzo lubuje się w brytyjskim heavy metalu jak Iron Maiden.
Grzesiek: Ja swoją przygodę z taką prawdziwą muzą i gitarą zacząłem od tego zespołu! To jest dopiero klasyk! Up The Irons!
Bartek: Dawid z kolei lubi też metal, ale amerykański. Jego ulubionym zespołem jest Metallica, czyli grupa pochodząca częściowo z USA i z Danii. Ja za to jestem od dawna zasłuchany w polską muzykę i bardzo się nią inspiruję. Oprócz Jacka, ja też piszę teksty. Tylko one się jeszcze nie przyjmują, bo są po polsku [śmiech].
Jacek: Napisałeś po angielsku i też się nie przyjął [śmiech].
Bartek: Nie, piszę teksty po polsku, ale jeszcze ich Wam nie pokazywałem.
MS: Skoro już przy tym jesteśmy - nie obawiacie się, że śpiewanie po angielsku utrudni Wam zaistnienie w tzw. mainstreamie? Typowy Kowalski może mieć problem ze śpiewaniem refrenów Waszych piosenek...
Jacek: Z drugiej strony typowemu panu Jonesowi będzie się śpiewało łatwiej, niż gdybyśmy pisali po polsku. Jasne, nie wykluczamy, że napiszemy coś po polsku. Tylko teksty po polsku muszą być naprawdę wybitne, a do tego musi zadziać się wiele rzeczy. Musi to stać na wysokim poziomie. Poza tym po polsku pisze się o wiele trudniej. O wiele ciężej, jeśli chodzi o wepchnięcie sylab. My gramy dość dynamiczną muzykę, która jest wzorowana na zagranicznej i ciężko jest na ostatnią chwilę zrobić tekst po polsku. Nie patrzyliśmy nigdy pod takim kątem, żeby tekstami trafić bardziej w mainstream.
MS: Nagraliście już debiutancką demówkę (we wrocławskim studiu Disease). Przed Wami sesja w studiu J.M. Records (zespół wygrał ją w zakończonym niedawno Łykend PROMO Festiwal). Kiedy możemy spodziewać się pierwszego pełnowymiarowego albumu A.P.A.M.A.U.?
Witek: My demówką nazwiemy dopiero fizyczną płytę, z fajną okładką. Płytę, którą będziemy mogli ludziom dać i oni będą się z tego cieszyli. Bo jednak to co mamy w internecie, to można sobie posłuchać, ściągnąć, natomiast wydaje mi się, że taka więź między osobą która jest zainteresowana naszą muzyką a nami, wytworzy się kiedy dostanie do ręki fizyczną płytę. Musimy tylko stworzyć grafikę do tego. Wydamy płytkę i to byśmy chcieli dawać ludziom, żeby mogli tego słuchać np. u siebie w samochodzie, w pracy. Niekoniecznie mając internet. Płyta moim zdaniem to jest coś namacalnego, klasycznego, fizycznego. Nad tym właśnie pracujemy teraz. W sobotę [25 lutego br.] będę nagrywał perkusję, ponieważ będziemy w końcu nagrywali liniowo. Pewnie zajmie nam to trochę czasu, zabierze trochę nerwów, ale jest to kolejne wyzwanie, kolejny krok do przodu, który chcemy zrobić, żeby stworzyć coś nie tylko tak muzycznie dobrze, ale również brzmieniowo, dźwiękowo.
MS: Jak w takim razie oceniacie Waszą pierwszą sesję?
Jacek: To było z naszej strony podsumowanie całkiem udanego sezonu. Kilka dni później Wiciu wylatywał już do Stanów, mieliśmy w perspektywie to, że przez cztery miesiące nie będziemy grać. Chcieliśmy podsumować to co udało nam się zrealizować do tej pory. Byliśmy po kilku koncertach, nie mieliśmy jednak żadnych nagrań. Nic co można było wrzucić choćby na fanpage'a, żeby ludzie mogli tego posłuchać w lepszej jakości niż na koncercie, czy z komórki. Koniecznie chcieliśmy coś nagrać. Nie było środków na profesjonalne nagranie, nie było jeszcze żadnych nagród z festiwali. Taka sesja "na setkę" troszkę nas kosztowała, ale warto było.
Witek: A kiedy longplay? W ogóle tego nie planujemy. Każdy kawałek, jak mówiliśmy, musi zostać zaakceptowany przez każdego z nas. Kilka pomysłów już oczywiście odpadło. Nie mamy żadnej presji czasowej. Nie goni nas żaden producent. Nie mamy podpisanych żadnych kontraktów. Kiedy stwierdzimy, że mamy dwanaście utworów - dobry materiał na longplay - wtedy to wydamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz