relacja z koncertu w klubokawiarni Towarzyska, Warszawa, 8 lipca 2012
Rak'en'rol żyje i ma się całkiem dobrze. Takie wrażenie wyniosłem z pierwszego w dziejach koncertu formacji Sorry Sluts.
Rak'en'rol żyje i ma się całkiem dobrze. Takie wrażenie wyniosłem z pierwszego w dziejach koncertu formacji Sorry Sluts.
Alive & Kicking. Ćwieki i kotwice. Kryształy pękały po koncercie. Zdj. Facebook |
Występ odbył się w ostatnią niedzielę, w warszawskiej klubokawiarni Towarzyska. Miejsce zacne i klimatyczne, aczkolwiek mało przestrzenne i raczej nieprzystosowane do goszczenia napędzanych elektrycznie składów. O ile więc instrumenty słychać było świetnie (czasem nawet aż za bardzo), o tyle wokal już niekoniecznie. Przykryła go ściana przesterowanych dźwięków. Nic to jednak, audiofilem nie jestem, a teksty grupy (w znacznej części) przyswoiłem w ramach pracy domowej. Brzmieniowe niedostatki nie popsuły mi zatem odbioru widowiska. Sądząc po reakcjach - reszcie licznie zgromadzonej publiki również to nie przeszkadzało. Ale od początku...
Na scenie kapela pojawiła się krótko przed 21. Wyszli w składzie: Katarzyna Szenajch (wokal, gitara), Jakub Molasy (bas, chórki), Łukasz Ciszak (gitara, wokal) i Kamil Wichert (perkusja - pożyczona od Papa Dance, woooow!).
Zaczęli bez zbędnej konferansjerki i ceremoniałów. Ostro i do przodu. I tak do ostatniej minuty. Dokładnej setlisty już nie pamiętam (emocje, emocje!) - na pewno jednak zagrali Dziewczynę z tumblera, Gotki (udawane, co wpierdalają noworodki), Ofermy, Nie płacz, bo nie odjadę, Świadomość, Miasta i Black Mirror. Na bis poleciały jeszcze: Oszukali - numer Ciszaka, inspirowany posmoleńską zawieruchą oraz wyróżniająca się z zestawu, sugestywna "ballada" o życiu, której tytułu niestety nie zarejestrowałem.
W sumie 15 kawałków. Blisko godzina gitarowej surowizny na najwyższym poziomie. Zresztą, sprawdźcie sami:
Na scenie kapela pojawiła się krótko przed 21. Wyszli w składzie: Katarzyna Szenajch (wokal, gitara), Jakub Molasy (bas, chórki), Łukasz Ciszak (gitara, wokal) i Kamil Wichert (perkusja - pożyczona od Papa Dance, woooow!).
Zaczęli bez zbędnej konferansjerki i ceremoniałów. Ostro i do przodu. I tak do ostatniej minuty. Dokładnej setlisty już nie pamiętam (emocje, emocje!) - na pewno jednak zagrali Dziewczynę z tumblera, Gotki (udawane, co wpierdalają noworodki), Ofermy, Nie płacz, bo nie odjadę, Świadomość, Miasta i Black Mirror. Na bis poleciały jeszcze: Oszukali - numer Ciszaka, inspirowany posmoleńską zawieruchą oraz wyróżniająca się z zestawu, sugestywna "ballada" o życiu, której tytułu niestety nie zarejestrowałem.
W sumie 15 kawałków. Blisko godzina gitarowej surowizny na najwyższym poziomie. Zresztą, sprawdźcie sami:
Slutsi zaprezentowali się na żywo jako całkiem sprawna i bardzo zgrana maszyna do generowania hałasu, zaopatrzona w charyzmatyczną wokalistkę (śpiewającą niczym wczesna, gothic punkowa Anja Orthodox) i naprawdę mocny repertuar.
Z niecierpliwością czekam na następne występy zespołu (że o płycie nie wspomnę). Może tym razem we Wrocławiu? Zapraszam.
I jeszcze trochę dźwięków:
I jeszcze trochę dźwięków:
***
Na koniec słów kilka o pewnym "społecznym obserwatorze", który tuż po koncercie z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy uwieczniał na kamerze wydarzenia spod klubu czekając najwyraźniej na sensację na miarę kolejnej wojny polsko-ruskiej. Niestety, nie doczekał. Nikt się nie obnażył, nikogo nie pobito i nikomu nie zabrano krzyża. Powiedzmy sobie jednak jasno - takich ludzi nie potrzebujemy, takim ludziom mówimy głośne i stanowcze "Go and fuck yourself". Niech lepiej wrócą do swych bloków, gdzie mogą do woli donosić na źle parkujących sąsiadów (albo odginać im wycieraczki w autach - przykład z życia), a od klubów, kawiarń tudzież innych ośrodków okołokulturalnych trzymają się z daleka. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz