środa, 24 lutego 2016

Oil Stains - Zamiast recenzji

Gubią nas pycha, arogancja i brzydkie choroby cywilizacyjne. Nadto przekonanie o tym, że wszystko już było, wszystko znamy i wszystkiego już słuchaliśmy. Zblazowanie to zmora muzycznych pismaków, także amatorów. To taki stan, kiedy olewasz zespół nie znając nawet jego twórczości, oceniasz ją po przylepionej do niej etykiecie. Każdy bloger, redaktor czy inny grafoman ma na swoim koncie kilka (kilkanaście, kilkadziesiąt…) takich ofiar, nieświadomych tego że były ofiarami. Mnie przydarzyło się to ostatnio z duetem Oil Stains. 

Przyznaję, że gdy ujrzałem adnotację roots rock przy nazwie tego koszalińsko-gdyńskiego bandu w głowie uruchomił mi się film, w którym osobnicy o wyglądzie kanadyjskich drwali za pomocą łzawych piosnek o miłości i byciu sobą próbują okaleczyć wrażliwość niepełnoletniej gawiedzi oraz wyszarpać sakiewki z kieszeni zdziadziałych fanów starego brz(e)mienia. I byłbym trwał w przeświadczeniu o prawdziwości owej wizji, gdybym w chwili znużenia odhumanizowaną elektroniką i postpunkową smutą nie odsłuchał (dla zgrywu poniekąd) debiutanckiego albumu Oil Stains, Here Comes My Train.


I tu żarty się kończą. Rock to co prawda korzenny, ale w absolutnie niezmanierowanym wydaniu. Wierny bluesowej tradycji, choć nie archaiczny. Skromnie zaaranżowany (na zestaw podstawowy tj. gitarę oraz perkusję), sprawnie odegrany (z wygarem, jak mawiają Trójkowicze) rasowo zaśpiewany (zmęczonym, późnym Morrisonem). Wreszcie — do bólu surowy, bo pozbawiony jakichkolwiek produkcyjnych ozdobników.

Materiał liczy 11 nieprzekombinowanych kawałków zaopatrzonych, poza jednym instrumentalnym wyjątkiem (Matematyk), w angielskojęzyczne teksty traktujące głównie o dziewczynach, samochodach (ewentualnie pociągach) i używkach. Napisane bez lukru i zadęcia, w zgodzie z etosem rock'n'rollowego łobuza.

Trwająca niespełna 41 minut całość stanowi dzieło autorsko-wykonawczego tandemu: Sebastian Strycharczuk (perkusja, wokal)  Maciej Sztyma (gitara). Panowie grają ze sobą już (a może dopiero) od trzech lat i poza pełnowymiarowym debiutem (wydanym nakładem Buli Records) mają na koncie jedną EP-kę (2014) oraz kilka profesjonalnie zrealizowanych klipów.




Brak komentarzy:

szukaj w tym blogu